Noc na pustyni to bez wątpienia jedno z największych doznań jakie można sobie zapewnić podczas podróżowania. Jest to najlepsze miejsce do oglądania drogi mlecznej, bo nigdzie indziej nie widać tylu gwiazd. Mieniący się aż po horyzont złoty pył, wschód czy zachód słońca widziany z wydmy robi tam, niezwykłe wrażenie. Wszystko to sprawia, że choć raz w życiu trzeba przeżyć taką przygodę.

Czy wiesz, że Sahara jest tak duża, jak prawie całe Stany Zjednoczone ❗❓
Nocleg na pustyni był też moim marzeniem, które spełniłem w Maroko. Jadąc do tego północnoafrykańskiego kraju, wraz z trzema towarzyszami miałem jedynie zarys tego co chce zobaczyć, ale z przeświadczeniem, że muszę pojechać na Saharę. Okazało się, że tym samym samolotem do Marrakeszu lecą też przyjaciele, mojego znajomego z Casablanki, którzy zajmują się wycieczkami w Maroko. Zależało nam oczywiście na budżecie więc dali mi numer do Mustafy, sympatycznego marokańczyka, który powiedział, że zabierze nas na pustynię. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Nie jechaliśmy do Merzougi pod granice z Algierią, gdzie jeździ większość wycieczek na pustynię, natomiast do Tagounite. Tamtejsi mieszkańcy mówili, że to brama do Sahary.

Zacznijmy jednak od początku i powiedzmy sobie jak wyglądała droga na Saharę, bo była niezwykle ciekawa.
Droga na Saharę

Przez środek Maroka ciągną się góry Atlas i dzielą ten kraj na dwie części o zupełnie innym klimacie. W strefie nadmorskiej panuje klimat śródziemnomorski, a kiedy przekroczymy pasmo górskie krajobrazy zamieniają się w pustynne widoki.

Zanim jednak przekroczymy góry Atlas swoją wypożyczoną srebrną strzałą jakim był Peugeot, zbaczamy z drogi w stronę wodospadów Ouzoud. Jest to niesamowite miejsce z przepięknymi widokami, które serdecznie polecam. Opis tego miejsca znajdziecie tutaj.
Przejazd przez góry Atlas
Przejazd przez wysokie góry dotrzymał wielu wrażeń. Najwyższym szczytem w górach Atlas jest Dżabal Tubkal (4167 m. n. p. m.). Jechaliśmy drogą 307. Nie wiem dokładnie na jakiej wysokości przejeżdżaliśmy autem, ale było naprawdę wysoko. Widoki zapierały dech w piersiach i zapadną długo w pamięci, ale też nieraz czuło się dreszczyk emocji związany ze strachem spadnięcia w przepaść. Strach ten mógłby być jeszcze większy, gdybyśmy nie zdążyli wyjechać z gór przed zachodem słońca.

Początkowo szeroki asfalt nie dawał znać, że droga będzie później zwężona na szerokość samochodu, gdzie obok asfaltu był mały kawałek żwiru, a dalej już tylko przepaść. Barierki pojawiały się jedynie w najniebezpieczniejszych zakrętach. Ale cóż, odwrotu już nie ma, trzeba jechać dalej. Główkowanie zaczynało się, gdy jakieś auto postanowiło przyjechać nam z naprzeciwka. Nasze opony prawie się stykały, ale przejechać się zazwyczaj udawało.
Co jakiś czas wychodziło się z auta podziwiać widoki. Coś pięknego! ogromna przestrzeń, zero zasięgu komórkowego, taka pustka i cisza, ale po chwili słyszysz w oddali głośne “beeee”.
Hmm czyżby to stado kóz czy jakiś zagubiony pijaczek? ? Pijaczka jednak w takim miejscu byśmy nie spotkali, a po chwili moim oczom ukazało się wielkie stado kóz, co trochę przedłużyło nasz postój, bo trzeba było poczekać, aż przejdą drogę.

Ruszyliśmy więc dalej zostawiając w tyle beczenie. Po jakimś czasie wjechaliśmy do małej wioseczki, a na mojej twarzy pojawiło się zdziwienie. Bo co tutaj robi wioska, po środku niczego, mniej więcej w środku gór!? Jak oni tutaj żyją tak wysoko i mając tak niełatwą drogę do względnej cywilizacji.
Wyglądała ona tak:
Musieliśmy jednak jechać dalej w swoim wyścigu. Wyścigu ze słońcem. Był on naprawdę stresujący, bo gdyby zrobiło się ciemno, nie wiadomo co byśmy zrobili. Nie widać nic, przepaść z każdej strony, a wioska była już daleko za nami. Słońce dochodzi do horyzontu, a nadal nie widzieliśmy końca gór, choć mapa wskazuje, że już nie daleko. Na nasze szczęście, po którymś zakręcie naszym oczom ukazała się wielka równina, co wskazywało na koniec pasma górskiego. Skończyły się góry i ani więcej zakrętów, w końcu! Droga prosta jak strzała przez nie wiadomo ile kilometrów.
Pustkowie za górami Atlas

Dojechaliśmy do miasta Warzazat i na jego obrzeżach znaleźliśmy fajny i niedrogi hotel w oazie. Oaza akurat była wyschnięta, ale udało się w środku niej rozegrać historyczny mecz Polska – Maroko. Wiadomo kto wygrał ?

Następnego dnia po pysznym śniadaniu i rozegraniu meczu pojechaliśmy dalej w drogę. Czekała nas 3,5 godzinna trasa do Tagounite, gdzie umówiliśmy się z Mustafą. Stamtąd ruszyliśmy za nim wprost w środek pustyni.
Noc na Saharze


Mustafa zawiózł nas do obozowiska na pustynie, gdzie okazało się, że ja i 3 moich towarzyszy jesteśmy jedynymi turystami. Czekało na nas dwóch marokańskich chłopaków – tubylców znających Saharę jak własną kieszeń. Co mnie najbardziej zaskoczyło na miejscu? Jesteśmy po środku niczego, a tam elegancka lodóweczka i prąd! Nie wiadomo skąd, ale po prostu był. Takie rzeczy jak pełny zasięg na środku pustyni też mnie lekko zszokował. Jednak się da!

Ledwo zdążyliśmy się wypakować do namiotów, a zaraz jechaliśmy już na wielbłądach, żeby podziwiać zachód słońca. Po powrocie chłopaki powiedzieli, że razem z Mustafą zrobią nam kolacje, co nas bardzo ucieszyło bo już umieraliśmy z głodu. Kolacja była na wysokim poziomie. Klasyczne marokańskie danie, czyli Tazin. Było jedne z lepszych jakie jedliśmy.

Po obfitej kolacji czas na ognisko!

A przy ognisku chłopaki zapewnili miły klimat przez granie na gitarze i śpiewy. Arabskie rytmy umilały nam czas, ale o czym mogłyby być arabskie piosenki? Oczywiście o miłości, jak 90% piosenek!
Okazało się, że jeden z nich nie był zbyt religijny, bo z chęcią częstował się od nas smakową wódką. Przywiezioną z Polski oczywiście, bo alkohol w kraju islamskim ciężko znaleźć. Samir, bo tak miał na imię, opowiadał cały czas, że ma dziewczynę z polski poznaną w internecie, ale czy ona o tym wie, to miałem pewne wątpliwości. ? Ibrahim, drugi chłopak był natomiast normalnym islamistą stroniącym od alkoholu, bo ten truje umysł. Pytany o to dlaczego dziś nie ma gwiazd odpowiadał, że Allah sprawił, że dziś nie widać… taka wola Allaha!
Aaa no właśnie! Nie powiedziałem jeszcze jak wielkiego mieliśmy pecha. Akurat w tym dniu na niebie pojawił się jakiś obłok, przez który nie widzieliśmy w ogóle gwiazd. Po prostu nieszczęście ? Być tyle kilometrów od jakiegokolwiek źródła światła, a zobaczyć jedynie kilka gwiazd.


Skoro gwiazd nie ma to zamiast patrzeć całą noc w niebo poszliśmy spać. W namiocie było zbyt duszno, więc wpadliśmy na pomysł żeby wyjąć swoje materace i położyć na samym piasku. Sprawiło to, że noc była niezwykle przyjemna, a pobudka z widokiem na prześcigające się wysokościami wydmy – niezapomniana
Noc na Saharze zaliczona!
Z rana jeszcze trochę sportów:


Powrót też nie należał do nudnych. Rozmawiając z mieszkańcami, wielu polecało nam odwiedzić miasteczko Ait Benhaddou, słynące z kręconych tam kasowych filmów. Nie omieszkaliśmy się tam nie wstąpić jeszcze gdy miasteczko leżało po drodze naszej trasy. Wróciliśmy tradycyjną przełęczą Tizi-n-Tichka do Marakeszu, gdzie spędziliśmy jedną noc, a dalej to już były nadmorskie klimaty